Piece wolnostojące

Gdy na początku lat sześćdziesiątych zaczęły się rozpowszechniać „centralne ogrzewania”, wszyscy zgodnie stwierdzili, że dni pieców i piecyków są policzone.

Gaz, ropa i węgiel były wówczas tanie niczym przysłowiowy barszcz i wyglądało na to, że system, składający się z ukrytego w czeluściach piwnic kotła, rurek i tzw. kaloryferów, zdominuje ogrzewanie domów. Pierwszy szok nadszedł w roku 1973, gdy ceny paliw poszły drastycznie w górę. Łaskawszym okiem spojrzano wówczas na piece kaflowe, dostarczające miłego i… taniego ciepła. Drugi kryzys paliwowy nadszedł w roku 1980. Poczynając od tego czasu tradycyjny kominek, z „otwartym” paleniskiem, zaczął ustępować miejsca nowej generacji kominków, które były wyposażone we wkłady grzewcze. Kominek posiadający taki wkład nie wymagał częstej obsługi i był bezpieczny. Przede wszystkim zaś był sprawniejszy, dawał znacznie więcej ciepła i – co najważniejsze – można było to ciepło rozesłać również do innych pomieszczeń. Raz był to model rustykalny, cegiełkowo-piaskowcowy, innym razem marmurowy i elegancki lub kaflowy i przytulny. Kominek z wkładem grzewczym to dzisiaj niemal standardowy element wystroju wnętrza.

Najtrudniej na rynku znajdował swoje miejsce piec kominkowy. Pamiętać należy, że piec kominkowy nie jest niczym nowym. Jeden z najbardziej znanych modeli liczy sobie ponad 250 lat! Został zbudowany przez amerykańskiego prezydenta i wynalazcę Benjamina Franklina (tego pana od instalacji odgromowej). W Europie należy się taka „klasyczna” pozycja francuskiemu piecykowi PETIT GODIN, od którego w roku 1840 zaczęła się historia znanego francuskiego producenta. Około 150 lat liczą sobie pierwsze wzory żeliwnych piecyków duńskiej firmy MORSO. Szary lub czarny, żeliwny lub stalowy piec kominkowy dostępny był w zasadzie tylko w kilku typowych kształtach. Mały i niepozorny, w bezpośredniej konfrontacji z efektownym kominkiem był bez szans. Kiedyś rozmawiałem z właścicielem salonu pieco-kominkowego w dużym niemieckim mieście. Powiedział mi, że dopiero „odczarowanie” pieca kominkowego spowodowało jego rynkowy sukces.

To „odczarowanie” polegało na śmiałym wprowadzeniu szerokiej gamy barw oraz całkowicie nowych kształtów. Tak rozpoczęła się europejska ekspansja pieca i dzisiaj zarówno w ilości proponowanych modeli, jak i wielkości sprzedaży to właśnie piece kominkowe są na czele! Rynek europejski rządzi się jednak trochę innymi prawami niż polski, a tutaj do dzisiaj trudno jest mówić o jakiejś wielkiej piecowej „fali”. Nadal niższe w zachodniej Europie ceny robocizny (polski fachowiec pije kawę po 4 złote, a nie po 3 euro!) sprawiają, że nawet indywidualnie realizowane kominki są w Polsce tańsze niż lepsze piece na Zachodzie. Tak więc piece, które skalkulowano atrakcyjnie cenowo na Europę, u nas wcale atrakcyjne nie są. Tym bardziej, że w Polsce nadal notowania nawet najgorszego kominka są zwykle wyższe niż super-pieca! Na droższy model pieca potrzeba amatora i zdeklarowanego wielbiciela. Bo w piecach można się zakochać...