Po wielomiesięcznych negocjacjach zawarto długoterminowy kontrakt gazowy z Rosją. Do roku 2037 Polska ma kupować z Rosji ok. 10 mld m. sześc. gazu rocznie. Szwecja i Finlandia - a wcześniej Dania - zgodziły się na budowę Gazociągu Północnego po dnie Bałtyku. To wcale nie przesądza, że niemiecko-rosyjski projekt omijający Polskę powstanie, ale na pewno zwiększa jego szanse. Najbardziej sceptyczna wobec tego projektu Polska i państwa bałtyckie nie mają narzędzi prawnych do jego zablokowania, bo bałtycka rura nie będzie przechodzić przez ich wody terytorialne. Polska może się co najwyżej domagać, by w pobliżu naszego wybrzeża rura była wkopana w ziemię, by nie utrudniać dopływu największych statków do Szczecina i Świnoujścia. Trzeci element układanki - we wtorek rząd przyjął "Politykę energetyczną Polski do 2030 r.".
Zacznijmy od Rurociągu Północnego i gazu. W Polsce panuje niemal jednomyślne przekonanie, że jest to projekt wymierzony przeciwko nam. Wynika ono z typowo polskiej skłonności, by analizować sytuację - także zewnętrzną - przez czubek własnego nosa, z założeniem, że to wokół nas skoncentrowane są działania partnerów, nawet najbardziej potężnych graczy tego świata.
Tymczasem Rosja od lat szuka alternatywnej drogi dostaw gazu na Zachód, ale przede wszystkim po to, by ominąć Ukrainę i Białoruś, nie Polskę. Przez tę pierwszą biegnie bowiem wciąż 70-80 proc. tranzytu rosyjskiego gazu na Zachód. Przez Białoruś pozostała część, która trafia potem przez Polskę do Niemiec. W czasie premierostwa Jerzego Buzka Moskwa zaproponowała budowę tzw. pieremyczki - biegnącego przez Polskę kawałka rury łączącej rurociąg białoruski ze słowackim, by obejść Ukrainę. Polska na to się nie zgodziła. W obronie interesów Ukrainy, choć politycy rządzący wówczas w Kijowie wysyłali sygnały, że się nie boją rosyjskiej "pieremyczki". Ówczesny szef ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa, b. premier Jewhen Marczuk przekonywał wtedy, by nie traktować Rosji jako wroga w sprawie gazu i energetyki, ale tworzyć wspólne konstrukcje. Polska elita uznała jednak wówczas, że będzie bardziej proukraińska niż sami Ukraińcy.
Rozumowanie tyleż szlachetne, co naiwne. Otoczenie prezydentów -ukraińskiego Leonida Kuczmy i rosyjskiego Borysa Jelcyna czerpało korzyści z niejasnych ukraińsko-rosyjskich umów gazowych. Dlatego elita nad Dnieprem liczyła, że dla "obopólnej korzyści" uda się jej dogadać z Moskwą w sprawie dostaw gazu - niezależnie, czy "pieremyczka" będzie, czy nie. Dziś, choć aktorzy w Rosji i na Ukrainie są inni, to takie myślenie o sprawach energetycznych pozostało.
Gdy pomysł "pieremyczki" umarł, Rosja zaczęła przekonywać Niemców do projektu Nord Stream. Zbiegło się to z początkiem rządów Władimira Putina, który ma łatwość rozmów z Niemcami, i postawił na Berlin jako na głównego partnera Moskwy w Europie.
Przykre dla Polski jest nie to, że pomysł Gazociągu Północnego się pojawił (sami do niego poniekąd doprowadziliśmy; zresztą wciąż aktualna jest niemiecka propozycja, byśmy przyłączyli się do projektu NordStream) - ale argumentacja, której użyli na jego rzecz Rosjanie i Niemcy. Moskwa ogłosiła, że buduje bałtycką rurę, by ominąć kraje "niewiarygodne" w sprawie tranzytu surowców. A Niemcy nie mrugnęli okiem na wrzucenie Polski - swojego bardzo bliskiego sojusznika - do wspólnego worka z Białorusią i Ukrainą.
Co realnie zagraża Polsce, jeśli projekt Nord Stream powstanie za kilka lat? Eksperci są zgodni, że Moskwa nie ma dość gazu - choć twierdzi, że ma - by pchać go przez Bałtyk, rurociągiem jamalskim przez Polskę i dalej do Niemiec oraz megarurą tranzytową przez Ukrainę. Największe straty z budowy nowej rury prawdopodobnie poniosą Ukraińcy, ale nie zostaną na lodzie, bo nie ma i prędko nie będzie innej drogi, by dostarczyć rosyjski gaz na Słowację, Węgry, do Rumunii, Bułgarii, Serbii. Planowany jako alternatywa dla tranzytu przez Ukrainę tzw. South Stream (strumień południowy) jest w powijakach. W najbardziej katastrofalnym dla Polski wariancie, po jego powstaniu, Rosja zatrzyma - albo drastycznie zmniejszy - tranzyt przez nasz kraj swojego gazu do Niemiec. Rocznie stracimy na tym wpływy z tranzytu sięgające kilkudziesięciu milionów dolarów. Na razie wpływy wirtualne, bowiem oficjalnie Jamał przynosi straty od lat, a pieniądze z opłat tranzytowych idą głównie na amortyzację budowy i spłatę kredytów zaciągniętych na ten projekt.
Powstanie Nord Stream w żadnym przypadku nie oznacza, że Rosja w ogóle przestanie dostarczać gaz do Polski. Najnowszy kontrakt gwarantuje dostawy na stabilnym poziomie do 2037 r. To wystarczy na nasze potrzeby z nawiązką. Można by raczej pytać, dlaczego zakontraktowano gazu tak dużo. Rząd odpowiada, że według prognoz zużycie w najbliższych latach ma wzrosnąć w naszym kraju o 30 proc., ale istnieje ryzyko, że jeśli gazu rosyjskiego będzie za dużo, to projekty alternatywne - np. gazoport, energetyka jądrowa czy połączenie polskiej sieci gazowniczej z Niemcami - okażą się martwe, bo za gaz z Rosji będziemy musieli zapłacić, czy go zużyjemy, czy nie. Ożyje argument podnoszony niegdyś przez premiera Leszka Millera: szkoda wyrzucać pieniędzy na coś nowego (wtedy gazociąg z Norwegii) i droższego, skoro mamy sprawdzonego dostawcę ze Wschodu.
Właśnie przyjęta przez rząd "Polityka energetyczna do 2030 r." zakłada, że podstawą bezpieczeństwa energetycznego Polski na najbliższe 20 lat ma być większa efektywność w wykorzystaniu energii. Polska gospodarka ma się rozwijać bez wzrostu zapotrzebowania na energię. Energochłonność ma być zmniejszona do poziomu starej UE przed 2004 r. (bo wciąż zużywamy więcej energii niż Zachód). Oszczędności mają stymulować dotacje i preferencyjne kredyty dla projektów zakładających użycie technologii energooszczędnych. Każdy budynek i mieszkanie ma mieć świadectwo charakterystyki energetycznej, a na urządzeniach i produktach będzie zaznaczona obowiązkowo ich energochłonność. By ludzie nauczyli się na to zwracać uwagę, robiąc zakupy, remontując dom czy mieszkanie, przeprowadzone zostaną kampanie informacyjno-edukacyjne. Wytwarzanie energii elektrycznej ma być bardziej skorelowane z produkcją ciepła. Modernizowane mają być także sieci energetyczne i transformatory, by zmniejszyć straty przy przesyłaniu prądu.
Podstawowym surowcem energetycznym zostanie rodzimy węgiel - kamienny i brunatny. Rząd ma wspierać badania nad nowymi technologiami użycia węglowodorów ze zmniejszoną emisją CO2, czyli tzw. ekologicznego spalania węgla. Od przyszłego roku dotacje na takie prace badawcze ma przyznawać Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Rząd zapowiada też dywersyfikację dostaw gazu ziemnego. Polska ma zostać połączona z systemami gazowymi innych państw, by czerpanie gazu było możliwe nie tylko ze wschodu, jak dziś, ale także z północy, zachodu i południa. W przyszłym roku ma ruszyć budowa gazoportu do odbioru skroplonego gazu LNG, która potrwa dwa lata (nabrzeża, budynki, infrastruktura). Do 2014 r. ma zostać uruchomiona instalacja do ponownej regazyfikacji (zamiany ze stanu ciekłego w gaz) tego paliwa. Jeśli wierzyć rządowemu grafikowi, to odbieranie LNG z tankowców i wtłaczanie go do krajowych gazociągów powinno być możliwe już za pięć lat.
Jeśli chodzi o ropę naftową, to w 2010 r. ma zostać podjęta ostateczna decyzja o przedłużeniu do Polski rurociągu Odessa - Brody, którym ma popłynąć do Polski przez Ukrainę ropa kaspijska. Informacja z ostatnich dni, że do projektu gotowa jest przyłączyć się także Białoruś, zwiększa szansę, że rurociąg, o którym mówi się od dobrych kilkunastu lat, wreszcie powstanie. Ukraińcy swój odcinek rury z Odessy do Brodów wybudowali już kilka lat temu. Ale na razie - z braku innej możliwości - zamiast ropy kaspijskiej płynie nim ropa rosyjska w odwrotnym kierunku, tzn. do Odessy, skąd jest transportowana tankowcami na Zachód.
Zapowiadany szumnie przez rząd program budowy elektrowni jądrowych brzmi na razie dość ogólnie. W ciągu najbliższych trzech lat mają zostać opracowane ramy prawne, zorganizowana struktura regulująca tę część rynku energetycznego, przeprowadzone konsultacje społeczne, kampania informacyjna, rozpatrzone wstępne lokalizacje elektrowni jądrowych i rozpoczęte szkolenie kadr. Mają być także przeprowadzone poszukiwania złóż uranu w Polsce i analiza, czy możliwe jest jego wydobycie. Nie należy oczekiwać, by pierwsza elektrownia atomowa powstała w Polsce wcześniej niż za 15-20 lat. Z rządowych dokumentów jasno wynika, iż ciężar finansowy budowy elektrowni atomowych mają wziąć na siebie inwestorzy prywatni. W czasie kryzysu gospodarczego może być to bardzo trudne.
Ostatni element rządowej strategii bezpieczeństwa energetycznego to źródła energii odnawialnej, która za 20 lat ma stanowić 15 proc. zasobów energetycznych zużywanych w Polsce. Chodzi o biopaliwa, biogazownie, które w ciągu 11 lat mają powstać w każdej gminie, oraz o energię wiatrową i wodną.
W sumie strategia brzmi spójnie i ambitnie, ale zweryfikuje ją życie. Nie oszukujmy się, że uda się ją wcielić bez wielkich nakładów finansowych. Na niektóre projekty będzie można uzyskać być może spore dofinansowanie z UE, ale i tak czeka nas wielki narodowy wysiłek. I to jest najsłabszy punkt rządowej "Polityki energetycznej do 2030 r.". Na stronie internetowej odpowiedzialnego za jej opracowanie i wdrożenie Ministerstwa Gospodarki znalazłem cztery załączniki do dokumentu: o prognozie zużycia energii na najbliższe 20 lat, harmonogram wykonawczy na najbliższe trzy lata, ocenę realizacji polityki energetycznej z ostatnich pięciu lat, a nawet szacowany wpływ strategii energetycznej na środowisko. Ale nie znalazłem informacji, ile to wszystko ma kosztować, skąd wziąć na to pieniądze, ile trzeba będzie wydać w każdym roku obowiązywania strategii.
Strategii energetycznych powstało w Polsce po 1989 r. już kilka. Zamiast trzymać się ustaleń poprzedników, kolejne rządy - najczęściej - przyjmowały własny dokument. Są szanse, że koalicja PO-PSL będzie rządzić po roku 2011, ale co, jeśli dojdzie do zmiany władzy? Czy kolejna ekipa - a być może nawet ta sama - jeśli stanie za kilka lat przed wyborem: bezpieczeństwo energetyczne lub wypłata emerytur, zdecyduje się na energetykę?
Zawierając kontrakt gazowy z Rosją do 2037 r., Polska kupiła sobie ćwierć wieku, by zainwestować w bezpieczeństwo energetyczne. Ale wcale nie mam pewności, czy ten czas zostanie wykorzystany właściwie. Być może na to liczą Rosjanie, doskonale znając nasz charakter narodowy i brak umiejętności myślenia w kategoriach strategicznych. W kwestii polityki energetycznej doraźność i myślenie w perspektywie jednej czy nawet dwóch kadencji to grzechy główne. Szeroki consensus na rzecz polityki energetycznej jest dziś tak samo potrzebny, jak w latach 90. zgoda polskich elit co do członkostwa w NATO i UE".
Redakcja AgroNews
Źródło: www.agronews.com.pl